MENU

Pięć sentencji na piąte urodziny Artist in Bloom

Udostępnij

W kwietniu tego roku minęło dokładnie pięć lat od momentu, kiedy zdecydowałam się wspierać artystów w świadomym rozwoju twórczej drogi. Dziś nie tylko trwam niezmiennie w swojej decyzji, ale spoglądam na jej konsekwencje ze znacznie szerszej perspektywy – pracownia Artist in Bloom jest pełna ludzi, w ciągłym ferworze działań i z rozległym horyzontem przyszłych projektów. Aż nie było kiedy świętować. Symbolicznie domykając kilkuletni rozdział historii AiB, podrzucam 5 sentencji, które rozświetlały drogę nawet w największych ciemnościach. Jeśli masz plan podążać twórczą, niewydeptaną ścieżką, gdzie nie ma tłumów, ten post może być dla Ciebie. 

 

Na początek drobna klaryfikacja.
Nie od razu Artist in Bloom wybudowano. 

Kiedy w 2014 roku zdecydowałam się zostać coachką i edukatorką od sektorów kreatywnych (nie mylić tych dwóch profesji), pracowałam pod własnym nazwiskiem i w ramach trzech dużych projektów, które pozwoliły mi nie tylko rozwinąć i ukonstytuować moją praktykę, ale również zrozumieć, jak… nie chcę pracować.

W 2017 jak drożdżowe ciasto zaczęła rosnąć w mojej głowie myśl, że mój wymarzony “concept-spot”, który realizowałby misję profesjonalnego wsparcia twórców na rynku, a jednocześnie byłby mądrym i empatycznym miejscem pracy, mogę stworzyć sama. Pomysł spotkał się z bardzo realną potrzebą stworzenia jasnego i zrozumiałego szyldu dla trzech uzupełniających się aktywności, które rozwijałam jednocześnie: coachingu, edukacji dla artystów i projektowania procesów. Tak powstało Artist in Bloom, w skrócie.*

Dziś AiB jest pracownią na warszawskiej Ochocie i podróżującą pop-up school. W tym roku przeprowadziliśmy ponad 500 godzin warsztatowych w 9 miastach w Polsce i za granicą, poprowadziliśmy 20 procesów indywidualnych dla twórców, które objęły łącznie ponad 300 godzin. Współpracowaliśmy z fantastycznymi partnerami – instytucjami kultury, festiwalami, uczelniami artystycznymi, biurami eksportu. Nasz core-team to 3 osoby, ale zespoły projektowe przy poszczególnych przedsięwzięciach liczyły łącznie 30 osób. 

2019 to był naprawdę dobry rok, ale warto zaznaczyć, że był to czas zbierania plonów pracy realizowanej konsekwentnie przez ostatnie lata na bardzo wielu poziomach – merytorycznym, organizacyjnym, koncepcyjnym. Nie jest to opowieść o prostym przejściu z punktu A do punktu B, tylko o wielowymiarowej podróży pełnej przygód, zwrotów akcji i licznych bohaterów pierwszego, drugiego i trzeciego planu. Tak to wygląda, jeśli podejmuje się przedsięwzięcie, które jest niszowe, nikomu nieznane, wręcz nieistniejące (poza własną wyobraźnią).

Dlatego też post ten dedykuję nie tylko kreatywnym przedsiębiorcom, innowatorom, ale też samym twórcom i artystom, którzy, chcąc realizować swój pomysł na siebie, muszą stworzyć dla niego miejsce w rzeczywistym świecie, mimo że on jeszcze o tym nie wie. Jako że typologie i klasyfikacje po-pięcioletnie wydały mi się zadaniem karkołomnym, postanowiłam wybrać pięć sentencji czy kierunków myślenia, które pozwoliły, mimo wielu wyzwań i trudności, kontynuować moją podróż i dotrzeć do miejsca, w którym jestem dzisiaj.

* Nieskrótową historię AiB możesz przeczytać tutaj. 

 

1. Zaczynaj od wizji i wracaj do wizji. 

Jeden obraz wart więcej niż tysiąc słów – mówi przysłowie chińskie. Dlatego właśnie praca nad wizją jest tak wartościowa. Wyobrażenie przyszłości, żywe, pełne barw i ruchu, mówi nam znacznie więcej o naszych aspiracjach niż spisane na kartce cele. Odważna wizja zrealizowanego już projektu potrafi być bogatym źródłem wiedzy o naszych głębokich motywacjach, wartościach i intencjach, a te, wyciągnięte na światło dzienne, stają się poręcznym narzędziem pracy i kompasem wskazującym kierunek działań. 

Słuchając ostatnio noblowskiej mowy Olgi Tokarczuk, zwróciłam szczególną uwagę na wspomnianą paraboliczność literatury. Pod płaszczem detali i osobliwości świata przedstawionego kryją się uniwersalne doświadczenia ludzkie. Praca z wizją również pozwala pracować na dwóch poziomach – bardzo konkretnym i uchwytnym (koncert, nowy kreatywny produkt czy usługa, płyta, marka osobista, projekt filmowy), jak i ponadczasowym (czemu to służy? po co to jest? co to wnosi do świata? dlaczego to robię? jaką to ma dla mnie wartość?). Dzięki parabolicznemu potencjałowi wizji, przedsięwzięcia nabierają głębi, sensu i przynoszą bardziej długofalowe efekty. 

Pierwsze świadome ćwiczenie z wizją w pracy z artystą wykonałam w 2011 roku. Mieliśmy stworzyć zgrany duet artystyczno-managerski, ale nie znaliśmy w pełni swoich pomysłów na wspólną przyszłość. Wymyśliłam więc zadanie: „stwórz obraz tego, jak ma wyglądać otaczająca cię rzeczywistość za 3 lata”. Chyba nawet nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak coaching. Poszłam za logiką, intuicją i wyobraźnią. Byliśmy na wsi, oddaleni od cywilizacji. Spisywaliśmy nasze wizje na papierze, rysowaliśmy, nagrywaliśmy na dyktafon, łażąc po lesie. Po 3 dniach opowiedzieliśmy sobie własne historie, które stały się prapoczątkiem wspólnego planu. 

Wymyślenie tego zadania było proste i naturalne. Dla mnie, osoby o bardzo rozwiniętym genie daydreameryzmu oraz silnej orientacji na przyszłość, tworzenie rozbudowanych wyobrażeń przyszłości było dość powszednią, codzienną praktyką. Dopiero później odkryłam, że zaproponowane ćwiczenie faktycznie jest stosowane w bardzo różnych kontekstach – od środowiska biznesowych start-upów po praktyki rozwoju osobistego. Odkryłam też dział psychologii dedykowany wyobraźni, fantazji i planowaniu długoterminowemu bazującemu na myśleniu wizualnym. Dziś różne narzędzia i ćwiczenia oparte na badaniach naukowych (m. in. Scotta B. Kaufmana czy Gabriele Oettingen), stanowią jedną z podstawowych metodologii w pracowni Artist in Bloom.

Wizja oczywiście nie może pozostawać w samotności. Jest punktem wyjścia i wejścia – tam jest jej miejsce. Kiedy mamy poczucie, że jest wystarczająco dojrzała i kompletna, przechodzimy do kolejnych faz – urealniania, osadzania w rzeczywistości, przestrzeni, czasie, formułowania mierzalnych celów i konkretnych działań. Wizja potrzebuje też oddechu, czasem trzeba od niej odpocząć, odstawić na półkę. Czasem warto ją nawet na jakiś czas porzucić, puścić, usunąć z horyzontu, aby nie stała się sprawą ważniejszą niż to, co dzieje się tu i teraz. Wizja zbyt dominująca potrafi odbierać satysfakcję z małych kroków i przyjemność samej podróży, która jest ostatecznie najważniejszym bohaterem, bo stanowi o naszej codziennej pracy i życiu.

Praca nad wizją – zaczynanie od niej i wracanie do niej – sprawia, że Artist in Bloom jest miejscem ostatecznie spełnionym. „Idąc do pracy”, mam poczucie, że idę do „miejsca”, o które “mi chodziło”. Tak właśnie chciałam pracować, tak właśnie miałam się czuć, z takimi ludźmi i partnerami realizować wspólne projekty i w takiej atmosferze jak teraz. Mimo nieustających wyzwań i trudności (praca nad wizją ich nie eliminuje, hello life!), mam poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu i zmierzamy w dobrym kierunku. Doświadczenie i ciągły rozwój sprawiają, że wizja także się przeistacza, updejtując się i wzbogacając. W wyobrażeniach o przyszłości ciągle grzebię i w nich rzeźbię. A czasem coś radykalnie ucinam. Doklejam i przestawiam. Nieustannie w procesie twórczym, który nigdy się nie kończy. 

 

2. Bój się i rób.

Nie ja wymyśliłam ten genialny call to action. Najpierw myślałam, że Agata Dutkowska, która uczyniła go jednym z haseł przewodnich w swojej Latającej Szkole. A potem odkryłam, że jednak Ninja Jogi, czyli Basia Tworek, co dodało wszystkiemu jeszcze więcej animuszu. 

Nie wiem, co jest dla mnie w „bój się i rób” ważniejsze. Element emocji czy działania. Przez ostatnich 5 lat przeprowadziłam ponad 1000 godzin sesji coachingowych i warsztatów dla twórców i na tej podstawie mogę powiedzieć bez zawahania, że lęk, obawa i strach to niestety potężni interesariusze we wszystkich procesach wpływających na ostateczny efekt działań twórczych. Boimy się porażki, niepowodzenia, sukcesu, tego, że się uda, odsłonięcia, obnażenia, wstydu, siebie, własnej wrażliwości, wolności, krytyki, odszczepienia, uznania i docenienia, z którym, jeśli się pojawi, coś będzie trzeba przecież począć. 

Każda z tych obaw wydaje się naturalna. Z punktu widzenia ewolucji, lęk jest ważną emocją chroniącą nasze życie. Kiedy nasz system szybkiego reagowania rozwijał się, czyhały na nas typowe niebezpieczeństwa – groźna zwierzyna, natura, inne plemiona. Dziś borykamy się z innymi zagrożeniami, ale nasz mózg reaguje podobnie. Twórcze zawody opierają się na niepowtarzalności procesów, świeżości myślenia, wychodzeniu przed szereg, performansie w szerokim tego słowa znaczeniu, na innowacji i ryzyku, a więc dokładnie tych jakościach, które mózg traktuje jak potencjalne zagrożenie i uruchamia złożone łańcuchy reakcji ochronnych, mających na celu utrzymanie nas w ciepłej otulinie komfortu. 

Dlatego bardzo kocham „bój się i rób”. Zamiast budować złożone narracje wokół lęku, sentencja nawołuje do normalizacji tego stanu i przejścia nad nim do porządku dziennego.  Dzięki praktycznemu zastosowaniu „bój się i rób” zrozumiałam, że odwaga wcale nie polega na nieustraszonym działaniu. Wręcz przeciwnie, odwaga jest działaniem pomimo obecności strachu. 

Częsta praktyka odważnych zachowań (tych, gdzie działamy, mimo że się boimy) w pewnym momencie niuansuje doświadczenie lęku, który z czasem, widząc nas w akcji, stopniowo składa broń. Czuje się niepotrzebny w obliczu wzrastającej ciekawości i apetytu kolejnych wyzwań, a te naturalnie rozbudowują arsenał kompetencji i zasobów. W końcu zaczynamy mówić z pełnym przekonaniem „no risk, no fun”. Lęk przechodzi na jasną stronę mocy, zmieniając swoje pole znaczeniowe – z emocji hamującej nas przed działaniem, staje się indykatorem rozwoju, sygnałem w ciele, że znowu się porywamy na coś fascynująco nowego. 

 

3. Pożeń dziką determinację z konsekwencją. 

Determinacja i konsekwencja. Są to dwie różne postawy, nie tak wcale odległe, a jednak zupełnie różne. Jeśli jednak się zaprzyjaźnią, pomaszerują choćby przez chwilę ramię w ramię, następuje trudna do opisania synergia. Zdeterminowana konsekwencja jest w stanie przenieść góry. 

Kiedy 5 lat temu zaczynałam zajmować się pracą nad strategiami dla artystów czy rozwojem kompetencji zawodowych twórców, ludzie często spoglądali na mnie z podejrzliwością. Art coaching był herezją. Mało się używało słowa edukator, raczej nauczyciel, trener, szkoleniowiec. Rola process designera wciąż pozostaje otoczona aurą tajemniczości. Nigdy nie liczyłam, ile razy w tej początkowej fazie wątpiono w moje wybory i pomysł na życie, rolę i kompetencje. Wątpliwości te często wynikały z braku wiedzy i praktycznego doświadczenia. 

Do dziś zresztą wiedza o tym, że zawód coacha opiera się na konkretnej metodologii, certyfikacjach poprzedzonych czasem długimi procesami edukacyjnymi oraz bardzo konkretnych ramach etycznych, dociera do wąskiego grona osób. Mimo wszystko, byłam szalenie uparta. I tym, co mnie trzymało przy moich wyborach, była dzika determinacja oparta na jasnej intencji wspierania konkretnego środowiska, które było bliskie mojemu sercu i wrażliwości. Wiedziałam, że moje spojrzenie oraz narzędzia, którymi dysponuję, są pomocne i nie ustępowałam, konsekwentnie wracając, jak mawia Brene Brown, „na arenę”. Nieważne, jak dobrze coś zrobisz, ważne, ile razy to powtórzysz – to dewiza zarówno konsekwencji, jak i determinacji.

Dziś branże kreatywne, przynajmniej w moim odczuciu, są bardziej siebie świadome. Sztuka współczesna, fotografia, muzyka, film… Nie tylko jeśli chodzi o rozumienie swojego potencjału, ale także braków – choćby kompetencji zawodowych, które pomogłyby ten potencjał łatwiej wykorzystywać. Uczelnie artystycznej poszukują dziś zewnętrznych ekspertów chętnych poprowadzić zajęcia z zarządzania projektami, praw autorskich czy autoprezentacji, w pełni rozumiejąc katalityczną wagę tych umiejętności dla artystycznych jakości. Edukacja dla twórców staje się wręcz trendem, tym bardziej że ministerialne i europejskie granty zwiększają budżety dedykowane projektom edukacyjnym profesjonalizującym kadrę rynków artystycznych. Ewolucja dotyczy także instytucji kultury. Coraz częściej rozmawiają one o konieczności przeprowadzenia zmian we własnych strukturach, aby mogły spełniać swoje role w obliczu zmian, których tempo coraz trudniej ująć w liczbach. 

Mamy więc pełne ręce roboty. Ale co by było, gdybym nie miała w sobie tej determinacji, nie poszła z jakimś nigdy wcześniej niespotykanym uporem własną, niewydeptaną przez nikogo, ledwo widoczną ścieżynką? Jeśli więc jesteś artystką, innowatorem, szaleńcem lub wizjonerką chcącą wprowadzić pozytywne zmiany do świata, wiedz, że być może będziesz musiała/musiał przez jakiś czas być na swojej ścieżynce sama/sam. Czasem będzie ciemno i głucho, ale warto chwilę zahibernować moment zwątpienia i choć przez chwilę być głuchym na nawoływania tych, co zostali w bezpiecznych przyczółkach „znanego”. Dopiero kiedy wytrwasz, konsekwentnie „robiąc swoje”, możesz ocenić efekty. 

 

4. Rozwijaj się. Nieustannie i wszechstronnie. 

Nie wiem, czy jakakolwiek determinacja i konsekwencja mają sens, jeśli nie są połączone z ciągłą chęcią uczenia się i rozwijania. To trójnogi stołek, success kit. Całkiem niedawno rozmawiałam z Zuzą Sikorską, która również pracuje z artystami, ale poprzez ciało („Myślenie ciałem”). Zuza jeszcze niedawno zasiadała w zarządzie organizacji wspierającej projekty społeczne i kulturalne. Bardzo mnie ciekawiła ta Zuzy zmiana profesji, więc pytałam o to i owo. Najbardziej zapamiętałam: „Bardzo mnie pociąga w zajmowaniu się pracą z ciałem to, że nawet jeśli będę to robić przez całe życie, to nigdy nie wyczerpię zasobu różnych metod, które mogłabym poznać i odkryć”. I tu właściwie mogłabym zakończyć ten tekst i nic więcej nie dopisywać, aby zostawić szeroką przestrzeń na głębokie i piękne echo tej wypowiedzi. 

Przez ostatnie 5 lat uczyłam się dużo, wszechstronnie i nieustannie. Po pierwsze dlatego, że uczyłam się nowych zawodów praktycznie od zera. I zawody te okazały się znacznie bardziej wymagające, odpowiedzialne i złożone etycznie, niż sobie to wyobrażałam w mojej pierwotnej wizji. Zaglądałam też do innych dziedzin – storytellingu, networkingu, zarządzania projektami, psychologii procesu twórczego, neuronauki i wielu, wielu innych dziedzin, aby uzupełnić narzędziownik współczesnego twórcy. Artist in Bloom nie miałoby też szansy rozwinąć się, gdyby nie chęć zgłębienia „tajników” biznesowych. Mogę nie kochać exceli i business model canvas, ale to właśnie ta twarda wiedza pomaga wielu twórcom „połączyć w końcu kropki”. Dzisiaj, wraz z moim zespołem, staramy się porządkować te zasoby i układać w większe, spójne całości. 

Dziś świadomie hołduję zasadzie, aby wybierać raz na rok jedno „duże” doświadczenie rozwojowe. Oprócz drobnych warsztatów, czytania, rozmawiania z ludźmi i codziennego rozwoju i wymiany informacji, staram się bardzo świadomie wybrać szkolenie, które wniesie inną jakość do mojego metodologicznego arsenału. Są to decyzje przemyślane i rozważne; doświadczenia edukacyjne, które mnie w tym momencie interesują są czaso-, energo- i finansochłonne, ale ich impakt na świadomość organizacji jest nieoceniony. Staram się wybierać takie rozwiązania, które nie pozostawią Artist in Bloom, mnie czy mojego zespołu nietkniętym. Dzięki temu przechodzimy niejako na stronę twórców, stając się projektantami nowych narzędzi, procesów zmiany i własnej rzeczywistości wokół. 

 

5. Pielęgnuj ciekawość, rób to, co sprawia Ci przyjemność. 

Czemu ja właściwie dałam „ciekawość” na samym końcu…? Przecież ona jest szalenie ważna. Ciekawość to superpower. Potraktujmy ją może jako wisienkę na torcie. Ją – ciekawość, oraz przyjemność, radość i zabawę. 

Ciekawość to moja cecha wrodzona. Szczerze powiedziawszy, nie wiem jak bym sobie w życiu poradziła, gdyby nie trafiła mi się w przydziale. Mawiają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, mnie się wydaje, że wręcz odwrotnie. Zastanawiam się, jak ją uchwycić, jak oddać jej niezwykłą obecność, tak skromną w swoim codziennym istnieniu, a przekładającą się na tak spektakularne efekty.

Ciekawość na co dzień jest narzędziem poznania. Motywuje do tego, aby coś odkryć i zrozumieć. Ciekawość gwarantuje zainteresowanie światem, który staje się nigdy niekończącą się opowieścią. Ciekawość wzbogaca i pogłębia relacje, bo chce się wychodzić poza własny ogląd świata. To są akurat rzeczy oczywiste. Mniej oczywista jest świadomość, że ciekawość może nadać nowe znaczenie sytuacjom trudnym, nieprzyjemnym, dyskomfortowym i problematycznym. Ciekawość pomaga przełknąć gorzki smak niepowodzenia, aby zaraz zadać pytanie: „co mogę zrobić inaczej następnym razem?” Ciekawość odmienia rzeczy żmudne i nudne, bo inspiruje do poszukiwania drobnych pęknięć i mieniących się drobinek. Ciekawość nie pozwala usiedzieć dłużej w rutynie i nierozwojowym komforcie. Łagodzi konflikty, bo złość, poczucie niezgody i niesprawiedliwości wypełnia w szczelinach zainteresowaniem tym, co jest po drugiej stronie. Zamienia krytyka, tego wewnętrznego i zewnętrznego, w mentora. Mogłabym tak pisać długo. Gdybym miała ją uogólnić, ciekawość jest taką jakością, która pozwala wziąć ludzkie doświadczenie w całości. Kropka. 

A jeśli chodzi o radość i przyjemność… Mam dość silne przekonanie, że świat byłby znacznie lepszym miejscem, gdyby ludzie mogli podążać za własnymi wrodzonymi talentami, do których droga wiedzie przez nic innego jak radość i przyjemność właśnie. Jest takie drobne ćwiczenie dla zagubionych zawodowo, aby przypomnieć sobie, co się lubiło robić jako dziecko. Czy to było rysowanie, stwarzanie światów, porządki w szufladach taty czy żmudne doklejanie mikrego okienka do mikrego modelu samolotu. Co było żywe i naturalne zanim pojawiły się rankingi szkół, badania zapotrzebowania rynku, społeczne „musisz”, „powinnaś”, „nie wolno”. W radości i przyjemności jest wielki potencjał informacyjny o naszych predyspozycjach, osobistych modelach uczenia się czy usprawniania naszej pracy.

Podejrzane gdzieś przypadkiem „Make what makes you feel good” na początku mojej drogi, kiedy wszystko było trudne i wymagające (bo nie było niczego), jawiło się jako idea dość rewolucyjna, teraz jest przekonaniem słusznym, upowszechnionym w codziennej pracy, darzonym estymą i szacunkiem. Przyjemność, lekkość, radocha wpływają na kształt naszych projektów. 

Nie oznacza to jednak, że robimy tylko to, co jest miłe i łatwe. Oznacza to natomiast, że szukamy takich scenariuszy działań, pomysłów, możliwości dla siebie i naszych odbiorców, które, wprowadzając doświadczenie radości, przyjemności i zabawy, poszerzają tym samym perspektywę. Networking jest dla artystów odpychający i nieprzyjazny? Poszukajmy w świecie takich teorii i praktyk, które sprawią, że będzie to interesujące i rozwijające doświadczenie międzyludzkie. Temat strategii w branży muzycznej jest złożony? Dajmy ludziom klocki lego i poprośmy, aby zbudowali swoją definicję. Okaże się, że kolektywny potencjał wiedzowy jest znacznie szerszy niż się wydawało. Obecność w social mediach bywa obowiązkiem? To poszukajmy takiej formuły funkcjonowania, która sprawi, że będzie to dla nas tak samo twórcze i przyjemne, jak projektowane nowych warsztatów.

 

I co dalej?

Zaczynamy już powoli wchodzić w nowy etap rozwoju AiB, który być może obejmie kolejne pięć lat. Nie wszystko jeszcze wiemy i bardzo element tej niewiedzy lubimy, trochę może nawet pielęgnujemy. 

Ostatnim akcentem domykającym pięciolatkę Artist in Bloom będzie najbliższe spotkanie w sieci, które odbędzie się 6 stycznia. „The Artist’s Year” to internetowe wydarzenie, na którym opowiemy o naszym 2019 roku. Koncept na to spotkanie, choć osobliwy, jest dość prosty. Jeśli na sesjach i warsztatach pomagamy twórcom rozwijać strategiczne myślenie, orientacje czasowe i proaktywną postawę, może tym razem, zamiast opowiadać o narzędziach i studiować przypadki artystów, powiemy, jak my to robimy? 

Jeśli więc ciekawi Ciebie jak planujemy i zarządzamy projektami, co robimy w chwilach kryzysu i jakich dewiz się trzymamy, zapraszamy. Więcej informacji o spotkaniu tutaj. 

Do zobaczenia w przyszłości!
Magda


Credits. W tekście oprócz materiałów Artist in Bloom, wykorzystałam zdjęcie autorstwa Magdy Lauk z Tes Studio oraz wizualne notatki Austina Kleona – pisarza, który rysuje. Portret, którzym opatrzony jest wpis na blogu zrobiła Kasia Bielska.