MENU

Moja opowieść

Udostępnij
Dwa najważniejsze dni w Twoim życiu, to dzień w którym się urodziłeś, i dzień, w którym odkryłeś po co.
Mark Twain

Cześć, tu Magda Chołyst, twórczyni pracowni Artist in Bloom. Wiele osób pyta mnie od czego wszystko się zaczęło. Czasem jest to chęć prześledzenia mojej zawodowej drogi, czasem ciekawość niszy, w której się znajduję. Moje specjalizacje – coaching dla artystów czy projektowanie procesów, wciąż są egzotyczne na rynku kreatywnym w Polsce i za granicą. Moją historię przywołuję jednak przede wszystkim dla tych, którzy potrzebują inspiracji w poszukiwaniu własnej drogi i miejsca w świecie. Nie jest to bowiem zadanie proste. Dlatego rozsiądź się wygodnie, nie będę się spieszyć. I zacznę od początku.

Odkąd pamiętam, miałam bardzo silne przekonanie, że człowiek powinien robić w życiu to, co jest zgodne z jego unikalnym potencjałem. Wydawało mi się to kluczem do poczucia sensu, szczęścia, ale też zdroworozsądkowego praktycyzmu – jeśli żyjemy tak krótko, to chyba warto robić coś, co ten świat wzbogaci i sprawi nam satysfakcję. Nie pamiętam, abym tę dewizę o potencjale gdzieś przeczytała, nie usłyszałam tego w domu, nie sprzedała mi tego podwórkowa koleżanka. Jakbym się z tym urodziła, ot, taki rys charakterologiczny. Problem polegał na tym, że miałam kilka talentów i jeszcze więcej zainteresowań. Do tego byłam wrażliwa i miałam nieustanną potrzebę tworzenia.

Bardzo dawno temu, tuż przed liceum, spędziłam jeden upalny tydzień na warsztatach z okazji Festiwalu Szekspirowskiego, który stał się prapoczątkiem peregrynacji w stronę odpowiedzi na pytanie o własne powołanie. W psychologii, tego typu momenty nazywa się „zdarzeniami krystalizującymi”. Podczas festiwalowego tygodnia rytm był niezmienny. W ciągu dnia szlifowaliśmy ”Hamleta”, wieczorami chodziliśmy na spektakle, a noce zarywaliśmy na plaży, dyskutując o sztuce. Byli aktorzy, reżyserzy, krytycy teatralni, muzycy. Moje uszy płonęły od ogniska i opowieści. Nie mogłam się potem dobudzić z tego „snu nocy letniej”. Poczułam trudne do opisania nawet dziś twórcze uniesienie połączone z poczuciem przynależności. W końcu byłam wśród swoich. Plemienia, które mówi tym samym językiem.

Moje późniejsze poszukiwania i aktywności przenikały różne dziedziny sztuki. Moją pierwszą poważną i całkiem odwzajemnioną miłością był film i fotografia. Studiowałam filmoznawstwo i sztuki wizualne w Poznaniu oraz na paryskiej Sorbonie. W branży filmowej pracowałam później kilka lat. Otarłam się o krytykę i dziennikarstwo, pracowałam na planach zdjęciowych, poznałam dynamikę pionów produkcyjnych, działów promocji i dystrybucji. Nigdzie nie czułam się, jak w domu, było mi „za ciasno”.

Szukałam więc dalej, mój umysł węszył co jakiś czas nowe możliwości i zapalał się do wielkich życiowych scenariuszy. Pracowałam jako fotografka, prowadziłam pracownię rzeźbiarską, byłam menadżerką, pracowałam przy produkcji wystaw. Swobodnie migrowałam między dziedzinami kultury. Był to czas żywy i pełen niezwykłych spotkań. Mimo wszystko wciąż nie miałam jasności, jak połączyć kropki: miłość do sztuki i artystów, instynkt pomagaczki, zainteresowanie nauką (w szczególności tą, która zgłębia ludzką naturę) i lekkość w powoływaniu do życia idei.

Udawało mi się natomiast połączyć coś innego  – informacje. Zobaczyłam bardzo wyraźnie, jak funkcjonują środowiska twórcze, jak wygląda codzienność artystów w Polsce i za granicą, jakie pragnienia pchają ich naprzód, a co ich kompletnie blokuje – osobiście i systemowo. Wyłaniały się już wtedy pierwsze narzędzia, jeszcze intuicyjne, jak można by wesprzeć artystów w ich rozwoju, poskramianiu niepotrzebnego chaosu, zarządzaniu nie tylko projektami, ale i sobą – emocjami, krytykiem wewnętrznym, procesem twórczym.

Kiedy miałam już machnąć rękę na temat życiowego powołania, zdarzyło się coś, co pamiętam, jak dziś. Była wczesna wiosna 2014, szukałam czegoś w sieci i zupełnie przez przypadek odkryłam, że istnieją na świecie coachowie, którzy specjalizują się w pracy z artystami. Coaching jako metoda pracy zorientowana na przyszłość, realizację celów, rozpięta między psychologią a project managementem wydawała mi się rozwiązaniem, którego tak długo szukałam. Świat na chwilę zwolnił, niebo się rozstąpiło, zalało mnie jasne światło w akompaniamencie śpiewów o wysokich tonach. To był  moment „aha”. Z marszu zaczęłam uczyć się nowego zawodu. Znalazłam mentora, rzuciłam wszystko i poszłam na kurs.

I tu historia powinna popłynąć gładko, ale spotkałam się z każdą możliwą przeszkodą. Wśród bliskich, brakowało kibiców tej dość osobliwej ścieżki, ale byłam tak podekscytowana wiedzą na moim pierwszym kursie, że nie starczało mi już uwagi na wątpliwości. Wyzwaniem o wiele bardziej dotkliwym był brak aktualnej wiedzy na temat zawodu coacha. Mylono mnie z mówcami motywacyjnymi, trenerami technik oddechowych i specami od pewności siebie płynącej z pogawędek ze sobą przed lustrem. Z coachingowymi mitami spotykam się z resztą do dziś. Nie były mi również obce wyzwania finansowe związane z wykonywaniem niszowego zawodu i rozwojem firmy. Okazało się też, że wiele narzędzi pracy i procesów wymaga nowych interpretacji ze względu na specyfikę branż kreatywnych.

Rozwijając swoją praktykę, ze wszystkich tożsamości, w które musiałam się wcielić, najbliżej było mi do artystki albo projektantki futurolożki. Każdą warstwę mojej rzeczywistości zawodowej musiałam najpierw zobaczyć oczyma wyobraźni (w większości przypadków nie było odniesień), później ją zaprojektować i krok po kroku, popełniając masę błędów, powołać do życia. Miałam nieznaną dla mnie samej determinację. Wiedziałam, że narzędzia, które posiadam w połączeniu z wiedzą o twórczych zawodach tworzą świeże rozwiązania i konkretne sposoby działania, których tak bardzo brakuje artystom w codziennym funkcjonowaniu. W końcu nie było mi za ciasno, a moja wielokierunkowa historia nabrała spójności. Każde doświadczenie zawodowe, fragment wiedzy, strona przeczytanej książki i przypadkowe spotkanie, miały znaczenie i bezpośrednie przełożenie na pracę z ludźmi.

Ostatnie lata spędziłam na pracy naukowej, programach mentoringowych, warsztatach i superwizjach, tłumacząc narzędzia rozwojowe, psychologiczne czy biznesowe na język artystów. W ten sposób bardzo naturalnie budowały się inne poza coachingiem, ważne filary mojej działalności – edukacja i projektowanie procesów. Zrealizowałam kilkaset godzin indywidualnej pracy z artystami i kilkadziesiąt warsztatów, kilka długoterminowych projektów i sporo wykładów na uczelniach artystycznych. Pracowałam jako freelancer, byłam częścią kolektywów, ale też kilkuosobowej spółki.

W 2017 roku, poczułam gotowość, aby stworzyć markę na własnych zasadach i zrealizować wizję miejsca, które oferuje ludziom głęboką wartość, mającą realny wpływ na to, jak się czują w świecie, jak pracują i jak realizują swój własny twórczy potencjał. Pojawiła się również naturalna potrzeba, aby różne rodzaje wsparcia (pokłosie dawnej wielości!) stworzyły spójną całość pod jednym czytelnym szyldem. Tak powstała pracownia Artist in Bloom.

Wciąż mam przekonanie o tym, że człowiek powinien robić w życiu to, co jest zgodne z jego unikalnym potencjałem. Dla wielu może być to klucz do poczucia sensu, szczęścia, ale też zdroworozsądkowego praktycyzmu – jeśli żyjemy tak krótko, to chyba warto robić coś, co ten świat wzbogaci i sprawi nam satysfakcję. Mam takie marzenie, aby pracownia Artist in Bloom była przestrzenią, która pomaga tym, którzy też niosą w sobie to przekonanie i chcą je realnie wcielić w życie.

Pozdrawiam ciepło, Magda